O Bogowie… zrobiłam to!
Tak prawdziwie kochałam się z moim
mężem!
Woda zlatywała z głośnym szumem,
oddzielając nas od świata zewnętrznego. Gdzieś w oddali cichutko świergotały
ptaki. Wybrałam idealne miejsce.
Leżeliśmy przytuleni na wielkiej
stercie poduszek, pod batystowym prześcieradłem, okrywającym nasze nagie ciała.
Byłam w stanie błogiego upojenia; niemal pijana ze szczęścia. Od chwili, gdy po
krótkiej drzemce otworzyłam oczy i przeciągnęłam się leniwie. Rozkoszne ciepło
czułam w całym ciele. Życie było cudowne!
Serce uspokoiło się w mojej piersi, a
oddech wyrównał, chociaż jak spojrzałam na drzemiącego w moich ramionach
Severusa, puls nieznacznie przyśpieszył. Gładziłam delikatnie jego włosy,
obserwując spokojną twarz.
Tyle przeszliśmy, żeby się znaleźć w
miejscu, w którym byliśmy teraz. Mój ojciec dał nam wreszcie spokój, Dumbledore
był daleko i nie wściubiał nosa w nie swoje sprawy, wierząc, że dzięki temu
komuś pomoże. A Bartie? Bartie jako jedyny nam kibicował.
Czy rytuał się udał, wedle książki, w
której był opisany, miałam się dowiedzieć w przeciągu miesiąca. Jedną, pełną
fazę księżyca.
Musnęłam ustami czubek głowy Severusa.
Zamruczał coś niewyraźnie, po czym załapał mnie władczo w pasie.
– Och… nie chciałam cię obudzić –
powiedziałam speszona.
– Nie obudziłaś mnie.
Przypatrywał mi się uważnie, a ja
niemal zatonęłam w tych czarnych, przypominających tunele tęczówkach.
– Prognę cię, Joanne, Sarah Snape –
wyszeptał swoim głębokim głosem.
Zamrugałam z wrażenia, nie wierząc w
to, co usłyszałam. Moje serce wywinęło koziołka.
– Ja też cię pragnę, Severusie, Tobiasie
Snape.
Zetknęliśmy się nosami.
– Pamiętasz jak mam na drugie imię? –
jego uniesiona do góry brew, spowodowała dziki chichot z mojej strony.
To był Severus, którego pokochałam.
Zimny i sarkastyczny w swojej grubiańskiej powłoce, ale w środku super facet, o
dobrym, odważnym sercu.
– Oczywiście, głuptasie! Pamiętam też
datę twoich urodzin i naszego ślubu.
– Nigdy nie byłem wystarczająco dobry z
historii magii – mruknął, przesuwając dłoń po moim ciele.
W mig potrafił odbiec od poważnej
sprawy w błahą uwagę. Wiedziałam, ile te słowa kosztowały Severusa. Nasza
relacja od początku była skomplikowana; wiecznie coś przeszkadzało nam stworzyć
szczęśliwy związek. Pokonaliśmy przeciwności losu. Oczywiście przed nami
jeszcze mnóstwo pracy, ale podwaliny były na tyle mocne, by patrzeć w
przyszłość z optymizmem.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, Severus
nachylił się na de mną i złożył na moich ustach pocałunek. Zatonęłam w cieple i
miękkości warg mojego męża. Uwielbiałam jego usta i te wszystkie sposoby,
jakimi się posługiwał, by sprawić nam przyjemność. Dałam się temu ponieść.
Nakrył mnie swoim ciałem, wspierając na
łokciach. Czułam jego ciepło i cudownie męski zapach.
Przyciągnęłam go do siebie, obejmując za szyję, pragnąc, by znów się z nim
kochać. Wsunęłam palce w jego włosy. Czułam całe ciało Severusa, tak różne od
mojego. Przesunęłam rękami
po jego plecach, czując, jak pod jej palcami prężą się mięśnie.
Severus wydał
głuchy pomruk, płynący gdzieś z głębi gardła, a potem znowu mnie pocałował, tym
razem delikatnie, z czułością. Nakryłam dłonią jego policzek, gładząc kciukiem
jego rozpaloną skórę; zarost zaczął być wyczuwalny. Jego męskość w miejscu złączenia moich
ud była sztywna, gorąca.
– Chyba wiesz, co będziemy za chwilę
robić?
Drgnęłam z
napięcia, gdy dłoń przesunęła się w stronę uda, muskała wrażliwy punkt między
nimi, aż poczułam skurcz w okolicach żołądka, a druga zaczęła sunąć w górę i
spoczęła wreszcie na mojej piersi. Ściskała ją mocno, póki nie stała się ciężka
i pełna, potem zaś nachylił się i ujął go ostrożnie w wargi. Zaczął go ssać, z
początku łagodnie, potem coraz mocniej. Jeżeli mogłam o czymś myśleć, to tylko
o tych palach między nogami i języku pieszczącym sutek.
– Sev… Severusie – jęknęłam z
pożądania.
– Tak, kochanie?
Przerwał, zerkając na mnie z
rozbawieniem. Zapatrzyłam się w jego ciemne jak bezksiężycowa noc tęczówki i
wyszeptałam:
– Musisz mnie tak katować?
– Nie, nie muszę…
Byłam już naprawdę zniecierpliwiona.
– Stop! Joanne! – unieruchomił moją
rękę, kiedy próbowałam dotknąć jego męskości.
– Jestem gotowa, chyba to widzisz?! –
burknęłam. – Musisz mnie naprowadzić, choć trochę, nie mam tyle doświadczenia,
co pan, profesorze Snape.
Specjalnie zwróciłam się do niego jak w
szkole. To powinno wpłynąć na jego ambicję. Nie potrafiłam zrozumieć pokrętnej
logiki Severusa. Najpierw nagabywał mnie wszelakimi sposobami na zbliżenie, a
kiedy w końcu do tego doszło, odwleka moment spełnienia.
– Rozsuń nogi!
To brzmiało niemal jak rozkaz. Grzecznie
spełniłam jego polecenie, a on wniknął we mnie jednym, zdecydowanym ruchem.
Instruował mnie dokładnie, co powinnam robić, by obojgu było dobrze; wnosił do
mojego serca ogromną radość. Kochał się ze mną długo i intensywnie. Bez bólu i
wstydu. Było cudownie. Pasowaliśmy do siebie. Hostia mieniła się wieloma
kolorami, kiedy spełnienie przetoczyło się przez nasze złączone ciała.
*
Od powrotu z wyjazdu wcale nie
widywałam się z Severusem. W Hogwarcie zaczął się kolejny rok szkolny, a i mnie
nie brakowało zajęć i obowiązków związanych z praktyką na Mistrza Eliksirów.
Codzienna harówka nie pozwalała mi
tęsknić za Severusem, a wieczorami byłam zbyt zmęczona, by choć na chwile wpaść
do hogwarckich lochów. Barttello już o to dbał. Nie omieszkał zapytać o rytuał
po moim powrocie do Genui. Nie winiłam go za to, bo przecież podzieliłam się z
nim moimi wątpliwościami i pomógł mi, chociaż musiała zainterweniować Ksenia.
Brałam kąpiel, jadłam kolację i padałam
zmęczona na łóżko, po czym zasypiałam, gdy tylko przykładałam głowę do
poduszki. Podczas porannych posiłków zdarzyło mi się maznąć kilka słów do Seva
i wysłać je sowią pocztą. Lubiłam wymieniać z nim korespondencję. Zawsze napisał
coś, co powodowało uśmiech albo rumieniec na mojej twarzy. List z 1-go września
był krótki:
„KOLEJNI WEASLEY’E W GRYFFINDORZE! PODWÓJNY STRZAŁ,
STAREGO ARTURA! CZY KTOŚ NIE POWINIEN POKAZAĆ MU JAK UŻYWA SIĘ MUGOLSKICH
PREZERWATYW?”
Uwielbiałam jego poczucie humoru, choć
większość ludzi, go nie rozumiała. Zawsze jego uwagi były trafne, a riposty
cięte.
Z tego, co się orientowałam, do
Gryffindoru tylko o rok niżej uczęszczał William Weasley, był jeszcze chyba
Charles – teraz na szóstym roku, o ile dobrze liczyłam i Percy, bodaj trzeci
rok. W szkole, co rusz można było natknąć się na jakiegoś Weasleya, choć ja nie
miałam z nimi większej styczności. W tym roku doszli jeszcze dwaj, co dawało
wynik pięć. Pięciu chłopaków! Severus powinien gratulować państwu Weasley, a
nie pisać o zbawiennych skutkach używania prezerwatyw. Taką gromadkę trzeba
było ubrać i wykarmić, nie mówiąc już o zaopatrzeniu każdego w różdżkę,
przybory do szkoły czy miotły.
Ciekawe jakby sam miał taką uroczą
trzódkę, co by powiedział. Wolałam jednak nie rozpraszać go takimi tematami. Na
rozmowy o dzieciach mieliśmy jeszcze oboje bardzo dużo czasu.
Oczywiście, gdzieś tam podświadomie
zastanawiałam się nad tym, ale w pierwszej kolejności należało pokonać Czarnego
Pana. Nie mogłabym urodzić i wychowywać dzieci, drżąc na każdym kroku o ich
bezpieczeństwo. Poza tym musiałam odzyskać w końcu swoją moc.
*
Dwadzieścia osiem dni miesiąca
księżycowego mijało właśnie dzisiaj.
Poprzedniej nocy nie mogłam z wrażenia
zasnąć, a kiedy już mi się to udało, nawiedzały mnie dziwne sny. Rano czułam
się fatalnie, a do tego nie pamiętałam zupełnie, o czym śniłam.
Ksenia pytała mnie, dlaczego jestem
nadzwyczaj cicho, ale nawet z nią nie miałam ochoty rozmawiać. Zjadłam niewiele,
za to wypiłam ogromny kubek gorącej czekolady, po czym z miną cierpiętnika
udałam się do pracowni.
Chłopaki i Bartello już znajdowali się
przy swoich stanowiskach i ja zajęłam swoje, kiedy nałożyłam na siebie fartuch.
Cmoknęłam, widząc naszykowane składniki na kolejny eliksir. Prościutki.
Chciałam się jak najszybciej nim zająć,
żeby resztę popołudnia mieć tylko dla siebie. Tylko, że Bartie wciąż gadał i
gadał… No ileż można mówić o miksturze na wrastające paznokcie?
Nudy…
Oparłam się i słuchałam tego jakże
interesującego wykładu, odliczając czas do jego końca. Magiczne pióro notowało
zawzięcie wszystkie ważniejsze zagadnienia. Po chwili zaczęłam walczyć ze snem,
ziewając po kryjomu.
– Giovanna! – wrzask alchemika, odbił
się echem od ścian.
Momentalnie wyprostowałam się, mrugając
szybko powiekami, żeby odgonić sen. Ale wtopa!
Bartello podszedł do mnie; cztery pary
oczu zwróciły się w moją stronę.
– Przepraszam, Bartie – bąknęłam.
– Giovanna, po tobie nie spodziewałbym
się tego – rzucił z wyrzutem, a mnie zrobiło się głupio. – Czy naprawdę
przynudzałem?
Chłopaki pokręcili przecząco głowami.
Zmrużyłam oczy, z pogardą patrząc na nich. W myślach już układałam doskonały
plan odegrania się za to.
– Jane, twoje oczy! – jęknął Caleb. –
Są czerwone!
– Wasze dupska też takie będą jak się
do nich dobiorę! – odcięłam się.
– Giovanna, czy to ma związek z tym, co
wydarzyło się miesiąc temu? – Bartie był zaniepokojony.
Ja wprost przeciwnie. Czyżby rytuał się
udał? Już się nie mogłam doczekać, kiedy będę mogła czarować.
– Nie będę na ten temat z tobą teraz
rozmawiała – syknęłam, pocierając rękę w miejscu, gdzie znajdował się Mroczny
Znak. – To nie pora rozwijać ten temat, bo eliksir czeka, Mistrzu Maligno.
Mag westchnął cicho i wrócił na swoje
stanowisko. Zastukał w plik papierów, a na naszych blatach pojawił się przepis.
Zajęłam w końcu myśli czymś
pożytecznym. Kroiłam, siekałam, miażdżyłam składniki i dodawałam je do
srebrnego kociołka stojącego na ogniu, w którym bulgotała kleista substancja.
Zdecydowanie to był mój żywioł. Zatraciłam się zupełnie w przygotowywanie
eliksiru, choć cały czas gdzieś z tyłu głowy, zastanawiałam się na tym jak dać
popalić tym trzem gagatkom.
Kątem oka zauważyłam, że Caleb już
prawie skończył swoje zadanie. Wystarczyło dodać jeszcze fiolkę podgrzanego kwasu.
– A mogłaby mu pęknąć ta fiolka… –
mruknęłam od niechcenia pod nosem tak, by nikt mnie nie usłyszał, przecedzając
swój eliksir.
W następnej sekundzie usłyszałam
przeraźliwy krzyk. Podniosłam głowę i zobaczyłam Caleba, który trzymał się za
rękę. Dłoń miał poparzoną! Buteleczka rozprysła się na milion kawałków.
Na Salazara!
Bartie podbiegł do chłopaka, blady jak
ściana i próbował ratować jego kończynę. Ja stałam jak wryta, przypatrując się
całej tej sytuacji. Czy to stało się z mojej winy? – pytałam się gorączkowo,
próbując w czymś pomóc.
– Giovanna, lasciami gestire questro! –
głos Bartiego był ostry; dawno nie widziałam go tak wkurzonego.
Trzęsły mi się ręce. Nie potrafiłabym
teraz skończyć tego eliksiru. Potrzebowałam spokoju i wyciszenia. Kręciło mi
się w głowie. Wiedziałam, że coś dzieje się ze mną nie tak.
Wybiegłam z pracowni jakby gonił mnie
sam diabeł. Oślepiło mnie wrześniowe słońce, a ciepły wiatr rozwiewał moje
włosy. Podwórko przemierzyłam w szybkim tempie.
Heath wyleciał za mną. Dogonił mnie, łapiąc
za rękę. Chciał mnie zatrzymać. Pofrunął w powietrzu jak szmaciana lalka.
Wahałam się czy do niego nie wrócić,
ale mogłam zrobić mu jeszcze większą krzywdę. Bogowie! Co się ze mną działo?
Na niewielkiej polanie, w pobliskim
lesie, ukrytej wśród drzew ćwiczyłam już kilka razy, więc od razu tam popędziłam.
Byle jak najdalej od ludzi. To był błąd. Śniadanie podeszło mi niemal do
gardła, a przed oczami zrobiło się ciemno. Usiadłam na chwilę na wielkim
rozgrzanym kamieniu, by złapać trochę oddechu. Serce tłukło mi w piersi jak oszalałe.
Wdech.
– Jane, uspokój się…
Wydech.
Zdjęłam fartuch ze smoczej skóry – było
mi w nim za gorąco. Po tak wyczerpującym biegu chciało mi się pić, dlatego
postanowiłam wyczarować szklankę z wodą.
Zaczęłam od prostego zaklęcia. Nie
chciałam zbytnio się nadwyrężać, a dobrze byłoby przypomnieć sobie standardowe
formuły magiczne. Przybrałam pozycję, machnęłam różdżką, wypowiedziałam
zaklęcie i… nic.
NIC!
Ale jak to?
Spróbowałam kolejne, a potem następne.
Potok magicznych słów wylewał się z moich ust. Jednak nie przynosił
zamierzonego przeze mnie rezultatu. Może powinnam sprawdzić coś trudniejszego?
Różdżka w mojej dłoni nawet nie drgnęła.
Powoli narastała we mnie
irytacja. Po co było to wszystko? Wielogodzinne ślęczenie nad księgami,
szukanie rzadkich składników do uwarzenia eliksiru, kombinowanie jak przekonać
Bartiego do pomocy, uwiedzenie Severusa. To ostatnie akurat przyszło mi
nadzwyczaj łatwo.
Tylko, że moje dzisiejsze samopoczucie
i późniejsze zachowanie, jednak czegoś dowodziło. Czy ja naprawdę odzyskałam
moc? Nie chciałam zrobić krzywdy Calebowi i Heathowi, a zaklęcia, których podświadomie
użyłam nie należały do białej magii. To wiedziałam na pewno.
Musiałam się upewnić czy moje
przypuszczenia okażą się prawdziwe. Ostatnio przecież potrafiłam wykrzesać z
siebie magię, kiedy Severus znajdował się w niebezpieczeństwie. W Hogwarcie nic
mu nie groziło. No może poza rozchichotanymi Krukonkami… albo wybuchającym
kociołkiem pierwszorocznego Puchona… Nic groźnego; z tym wszystkim sobie sam dałby
radę.
Nagle usłyszałam jakiś szelest z
krzaków rosnących nieopodal kamienia, na którym siedziałam. Wyprostowałam się,
nasłuchując. A jeśli to jakiś drapieżnik? Odgłos był coraz wyraźniejszy.
Uniosłam różdżkę, odwracając się w stronę, skąd pochodził hałas i
wypowiedziałam czarnomagiczne zaklęcie. Zielony promień pomknął w stronę
krzaków, które zaszeleściły i coś uderzyło z głuchym łoskotem o ziemię.
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi! Czyli
jednak miałam rację… Udało się! Czułam jednocześnie radość i strach. Zerwałam
się na nogi i podbiegłam do tego miejsca.
Między gałęziami dostrzegłam leżące
nieruchomo ciało brązowej łani.
***
Siedziałem
w pokoju nauczycielskim i uzupełniałem dziennik w przerwie między lekcjami,
dopijając kawę. Minerwa poczęstowała mnie nawet maślanym ciasteczkiem. Uznałem
za sukces, że nie złamałem sobie na nim zęba. Z chęcią zjadłbym jeszcze jedno,
ale schowała okrągłe pudełko, do swojej szafki. No trudno, wróciłem do swojego
nudnego zajęcia.
Poczułem
nagle, że ktoś przełamał zaklęcia ochronne i wszedł do mojego gabinetu. Szybko
zamknąłem dziennik i odstawiłem go na półkę. Pognałem do lochów.
Drzwi
był zamknięte, ale w powietrzu unosiła się słaba woń perfum.
Perfumy
Joanne.
Schowałem
różdżkę do kieszeni i wszedłem do środka.
–
Jak dobrze cię widzieć, Severusie – rzuciła mi się na szyję; objąłem ją mocno. –
Tak bardzo tęskniłam.
Łzy
mimowolnie spłynęły jej po policzkach.
– Ja
za tobą też.
Poczułem
się jak ostatni łajdak, że ani razu nie wstąpiłem do Jane, kiedy byłem u
Maligno, ale uznaliśmy, że nie możemy jej rozpraszać, bo powinna skupić się na
nauce. Listy musiały wystarczyć.
–
Muszę ci koniecznie o czymś powiedzieć, ale obiecaj, że nie będziesz na mnie
zły.
Na
Salazara, co ona zrobiła? – zaniepokoiłem się.
–
Mam niewiele czasu, kochanie. Za kwadrans mam lekcje z pierwszorocznymi. Może odłożymy
to do wieczora, chyba że spieszysz się z powrotem do Genui?
– To
nie może czekać! Obiecaj, że nie będziesz krzyczał – powiedziała ostro. Twarz
miała poważną, choć na jej policzkach jeszcze lśniły łzy.
– Dobrze,
mów.
–
Odzyskałam magię… czarną magię. To nasze spotkanie miesiąc temu, w grocie. To
był rytuał.
–
Co zrobiłaś?! – krzyknąłem zdumiony.
To
nie mieściło się w mojej głowie. Szalona dziewczyna.
–
Obiecałeś, że nie będziesz krzyczeć – rzuciła z wyrzutem. – Przepraszam, że nic
wcześniej ci nie mówiłam, ale bałam się, że byś się nie zgodził.
– Postradałaś
rozum, Joanne?
– Zrobiłam
to w pełni świadomie…
Usiadła
i zaczęła opowiadać mi wydarzenia z ostatnich kilku miesięcy. Potomkini
Salazara Slytherina pełną gębą. Nie brakło jej sprytu i odwagi. Słuchałem jak
zaczarowany jej opowieści, lekko wstrząśnięty. Pierwszy raz od wielu lat spóźniłem
się na lekcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz