7 maja 2020

62. – Odzyskałam magię… czarną magię.

O Bogowie… zrobiłam to!
Tak prawdziwie kochałam się z moim mężem!
Woda zlatywała z głośnym szumem, oddzielając nas od świata zewnętrznego. Gdzieś w oddali cichutko świergotały ptaki. Wybrałam idealne miejsce.
Leżeliśmy przytuleni na wielkiej stercie poduszek, pod batystowym prześcieradłem, okrywającym nasze nagie ciała. Byłam w stanie błogiego upojenia; niemal pijana ze szczęścia. Od chwili, gdy po krótkiej drzemce otworzyłam oczy i przeciągnęłam się leniwie. Rozkoszne ciepło czułam w całym ciele. Życie było cudowne!
Serce uspokoiło się w mojej piersi, a oddech wyrównał, chociaż jak spojrzałam na drzemiącego w moich ramionach Severusa, puls nieznacznie przyśpieszył. Gładziłam delikatnie jego włosy, obserwując spokojną twarz.
Tyle przeszliśmy, żeby się znaleźć w miejscu, w którym byliśmy teraz. Mój ojciec dał nam wreszcie spokój, Dumbledore był daleko i nie wściubiał nosa w nie swoje sprawy, wierząc, że dzięki temu komuś pomoże. A Bartie? Bartie jako jedyny nam kibicował.
Czy rytuał się udał, wedle książki, w której był opisany, miałam się dowiedzieć w przeciągu miesiąca. Jedną, pełną fazę księżyca.
Musnęłam ustami czubek głowy Severusa. Zamruczał coś niewyraźnie, po czym załapał mnie władczo w pasie.
– Och… nie chciałam cię obudzić – powiedziałam speszona.
– Nie obudziłaś mnie.
Przypatrywał mi się uważnie, a ja niemal zatonęłam w tych czarnych, przypominających tunele tęczówkach.
– Prognę cię, Joanne, Sarah Snape – wyszeptał swoim głębokim głosem.
Zamrugałam z wrażenia, nie wierząc w to, co usłyszałam. Moje serce wywinęło koziołka.
– Ja też cię pragnę, Severusie, Tobiasie Snape.
Zetknęliśmy się nosami.
– Pamiętasz jak mam na drugie imię? – jego uniesiona do góry brew, spowodowała dziki chichot z mojej strony.
To był Severus, którego pokochałam. Zimny i sarkastyczny w swojej grubiańskiej powłoce, ale w środku super facet, o dobrym, odważnym sercu.
– Oczywiście, głuptasie! Pamiętam też datę twoich urodzin i naszego ślubu.
– Nigdy nie byłem wystarczająco dobry z historii magii – mruknął, przesuwając dłoń po moim ciele.
W mig potrafił odbiec od poważnej sprawy w błahą uwagę. Wiedziałam, ile te słowa kosztowały Severusa. Nasza relacja od początku była skomplikowana; wiecznie coś przeszkadzało nam stworzyć szczęśliwy związek. Pokonaliśmy przeciwności losu. Oczywiście przed nami jeszcze mnóstwo pracy, ale podwaliny były na tyle mocne, by patrzeć w przyszłość z optymizmem.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, Severus nachylił się na de mną i złożył na moich ustach pocałunek. Zatonęłam w cieple i miękkości warg mojego męża. Uwielbiałam jego usta i te wszystkie sposoby, jakimi się posługiwał, by sprawić nam przyjemność. Dałam się temu ponieść.
Nakrył mnie swoim ciałem, wspierając na łokciach. Czułam jego ciepło i cudownie męski zapach. Przyciągnęłam go do siebie, obejmując za szyję, pragnąc, by znów się z nim kochać. Wsunęłam palce w jego włosy. Czułam całe ciało Severusa, tak różne od mojego. Przesunęłam rękami po jego plecach, czując, jak pod jej palcami prężą się mięśnie.
Severus wydał głuchy pomruk, płynący gdzieś z głębi gardła, a potem znowu mnie pocałował, tym razem delikatnie, z czułością. Nakryłam dłonią jego policzek, gładząc kciukiem jego rozpaloną skórę; zarost zaczął być wyczuwalny. Jego męskość w miejscu złączenia moich ud była sztywna, gorąca.
– Chyba wiesz, co będziemy za chwilę robić?
Drgnęłam z napięcia, gdy dłoń przesunęła się w stronę uda, muskała wrażliwy punkt między nimi, aż poczułam skurcz w okolicach żołądka, a druga zaczęła sunąć w górę i spoczęła wreszcie na mojej piersi. Ściskała ją mocno, póki nie stała się ciężka i pełna, potem zaś nachylił się i ujął go ostrożnie w wargi. Zaczął go ssać, z początku łagodnie, potem coraz mocniej. Jeżeli mogłam o czymś myśleć, to tylko o tych palach między nogami i języku pieszczącym sutek.
– Sev… Severusie – jęknęłam z pożądania.
– Tak, kochanie?
Przerwał, zerkając na mnie z rozbawieniem. Zapatrzyłam się w jego ciemne jak bezksiężycowa noc tęczówki i wyszeptałam:
– Musisz mnie tak katować?
– Nie, nie muszę…
Byłam już naprawdę zniecierpliwiona.
– Stop! Joanne! – unieruchomił moją rękę, kiedy próbowałam dotknąć jego męskości.
– Jestem gotowa, chyba to widzisz?! – burknęłam. – Musisz mnie naprowadzić, choć trochę, nie mam tyle doświadczenia, co pan, profesorze Snape.
Specjalnie zwróciłam się do niego jak w szkole. To powinno wpłynąć na jego ambicję. Nie potrafiłam zrozumieć pokrętnej logiki Severusa. Najpierw nagabywał mnie wszelakimi sposobami na zbliżenie, a kiedy w końcu do tego doszło, odwleka moment spełnienia.
– Rozsuń nogi!
To brzmiało niemal jak rozkaz. Grzecznie spełniłam jego polecenie, a on wniknął we mnie jednym, zdecydowanym ruchem. Instruował mnie dokładnie, co powinnam robić, by obojgu było dobrze; wnosił do mojego serca ogromną radość. Kochał się ze mną długo i intensywnie. Bez bólu i wstydu. Było cudownie. Pasowaliśmy do siebie. Hostia mieniła się wieloma kolorami, kiedy spełnienie przetoczyło się przez nasze złączone ciała.
*
Od powrotu z wyjazdu wcale nie widywałam się z Severusem. W Hogwarcie zaczął się kolejny rok szkolny, a i mnie nie brakowało zajęć i obowiązków związanych z praktyką na Mistrza Eliksirów.
Codzienna harówka nie pozwalała mi tęsknić za Severusem, a wieczorami byłam zbyt zmęczona, by choć na chwile wpaść do hogwarckich lochów. Barttello już o to dbał. Nie omieszkał zapytać o rytuał po moim powrocie do Genui. Nie winiłam go za to, bo przecież podzieliłam się z nim moimi wątpliwościami i pomógł mi, chociaż musiała zainterweniować Ksenia.
Brałam kąpiel, jadłam kolację i padałam zmęczona na łóżko, po czym zasypiałam, gdy tylko przykładałam głowę do poduszki. Podczas porannych posiłków zdarzyło mi się maznąć kilka słów do Seva i wysłać je sowią pocztą. Lubiłam wymieniać z nim korespondencję. Zawsze napisał coś, co powodowało uśmiech albo rumieniec na mojej twarzy. List z 1-go września był krótki:

„KOLEJNI WEASLEY’E W GRYFFINDORZE! PODWÓJNY STRZAŁ, STAREGO ARTURA! CZY KTOŚ NIE POWINIEN POKAZAĆ MU JAK UŻYWA SIĘ MUGOLSKICH PREZERWATYW?”

Uwielbiałam jego poczucie humoru, choć większość ludzi, go nie rozumiała. Zawsze jego uwagi były trafne, a riposty cięte.
Z tego, co się orientowałam, do Gryffindoru tylko o rok niżej uczęszczał William Weasley, był jeszcze chyba Charles – teraz na szóstym roku, o ile dobrze liczyłam i Percy, bodaj trzeci rok. W szkole, co rusz można było natknąć się na jakiegoś Weasleya, choć ja nie miałam z nimi większej styczności. W tym roku doszli jeszcze dwaj, co dawało wynik pięć. Pięciu chłopaków! Severus powinien gratulować państwu Weasley, a nie pisać o zbawiennych skutkach używania prezerwatyw. Taką gromadkę trzeba było ubrać i wykarmić, nie mówiąc już o zaopatrzeniu każdego w różdżkę, przybory do szkoły czy miotły.
Ciekawe jakby sam miał taką uroczą trzódkę, co by powiedział. Wolałam jednak nie rozpraszać go takimi tematami. Na rozmowy o dzieciach mieliśmy jeszcze oboje bardzo dużo czasu.
Oczywiście, gdzieś tam podświadomie zastanawiałam się nad tym, ale w pierwszej kolejności należało pokonać Czarnego Pana. Nie mogłabym urodzić i wychowywać dzieci, drżąc na każdym kroku o ich bezpieczeństwo. Poza tym musiałam odzyskać w końcu swoją moc.
*
Dwadzieścia osiem dni miesiąca księżycowego mijało właśnie dzisiaj.
Poprzedniej nocy nie mogłam z wrażenia zasnąć, a kiedy już mi się to udało, nawiedzały mnie dziwne sny. Rano czułam się fatalnie, a do tego nie pamiętałam zupełnie, o czym śniłam.
Ksenia pytała mnie, dlaczego jestem nadzwyczaj cicho, ale nawet z nią nie miałam ochoty rozmawiać. Zjadłam niewiele, za to wypiłam ogromny kubek gorącej czekolady, po czym z miną cierpiętnika udałam się do pracowni.
Chłopaki i Bartello już znajdowali się przy swoich stanowiskach i ja zajęłam swoje, kiedy nałożyłam na siebie fartuch. Cmoknęłam, widząc naszykowane składniki na kolejny eliksir. Prościutki.
Chciałam się jak najszybciej nim zająć, żeby resztę popołudnia mieć tylko dla siebie. Tylko, że Bartie wciąż gadał i gadał… No ileż można mówić o miksturze na wrastające paznokcie?
Nudy…
Oparłam się i słuchałam tego jakże interesującego wykładu, odliczając czas do jego końca. Magiczne pióro notowało zawzięcie wszystkie ważniejsze zagadnienia. Po chwili zaczęłam walczyć ze snem, ziewając po kryjomu.
– Giovanna! – wrzask alchemika, odbił się echem od ścian.
Momentalnie wyprostowałam się, mrugając szybko powiekami, żeby odgonić sen. Ale wtopa!
Bartello podszedł do mnie; cztery pary oczu zwróciły się w moją stronę.
– Przepraszam, Bartie – bąknęłam.
– Giovanna, po tobie nie spodziewałbym się tego – rzucił z wyrzutem, a mnie zrobiło się głupio. – Czy naprawdę przynudzałem?
Chłopaki pokręcili przecząco głowami. Zmrużyłam oczy, z pogardą patrząc na nich. W myślach już układałam doskonały plan odegrania się za to.
– Jane, twoje oczy! – jęknął Caleb. – Są czerwone!
– Wasze dupska też takie będą jak się do nich dobiorę! – odcięłam się.
– Giovanna, czy to ma związek z tym, co wydarzyło się miesiąc temu? – Bartie był zaniepokojony.
Ja wprost przeciwnie. Czyżby rytuał się udał? Już się nie mogłam doczekać, kiedy będę mogła czarować.
– Nie będę na ten temat z tobą teraz rozmawiała – syknęłam, pocierając rękę w miejscu, gdzie znajdował się Mroczny Znak. – To nie pora rozwijać ten temat, bo eliksir czeka, Mistrzu Maligno.
Mag westchnął cicho i wrócił na swoje stanowisko. Zastukał w plik papierów, a na naszych blatach pojawił się przepis.
Zajęłam w końcu myśli czymś pożytecznym. Kroiłam, siekałam, miażdżyłam składniki i dodawałam je do srebrnego kociołka stojącego na ogniu, w którym bulgotała kleista substancja. Zdecydowanie to był mój żywioł. Zatraciłam się zupełnie w przygotowywanie eliksiru, choć cały czas gdzieś z tyłu głowy, zastanawiałam się na tym jak dać popalić tym trzem gagatkom.
Kątem oka zauważyłam, że Caleb już prawie skończył swoje zadanie. Wystarczyło dodać jeszcze fiolkę podgrzanego kwasu.
– A mogłaby mu pęknąć ta fiolka… – mruknęłam od niechcenia pod nosem tak, by nikt mnie nie usłyszał, przecedzając swój eliksir.
W następnej sekundzie usłyszałam przeraźliwy krzyk. Podniosłam głowę i zobaczyłam Caleba, który trzymał się za rękę. Dłoń miał poparzoną! Buteleczka rozprysła się na milion kawałków.
Na Salazara!
Bartie podbiegł do chłopaka, blady jak ściana i próbował ratować jego kończynę. Ja stałam jak wryta, przypatrując się całej tej sytuacji. Czy to stało się z mojej winy? – pytałam się gorączkowo, próbując w czymś pomóc.
– Giovanna, lasciami gestire questro! – głos Bartiego był ostry; dawno nie widziałam go tak wkurzonego.
Trzęsły mi się ręce. Nie potrafiłabym teraz skończyć tego eliksiru. Potrzebowałam spokoju i wyciszenia. Kręciło mi się w głowie. Wiedziałam, że coś dzieje się ze mną nie tak.
Wybiegłam z pracowni jakby gonił mnie sam diabeł. Oślepiło mnie wrześniowe słońce, a ciepły wiatr rozwiewał moje włosy. Podwórko przemierzyłam w szybkim tempie.
Heath wyleciał za mną. Dogonił mnie, łapiąc za rękę. Chciał mnie zatrzymać. Pofrunął w powietrzu jak szmaciana lalka.
Wahałam się czy do niego nie wrócić, ale mogłam zrobić mu jeszcze większą krzywdę. Bogowie! Co się ze mną działo?
Na niewielkiej polanie, w pobliskim lesie, ukrytej wśród drzew ćwiczyłam już kilka razy, więc od razu tam popędziłam. Byle jak najdalej od ludzi. To był błąd. Śniadanie podeszło mi niemal do gardła, a przed oczami zrobiło się ciemno. Usiadłam na chwilę na wielkim rozgrzanym kamieniu, by złapać trochę oddechu. Serce tłukło mi w piersi jak oszalałe.
Wdech.
– Jane, uspokój się…
Wydech.
Zdjęłam fartuch ze smoczej skóry – było mi w nim za gorąco. Po tak wyczerpującym biegu chciało mi się pić, dlatego postanowiłam wyczarować szklankę z wodą.
Zaczęłam od prostego zaklęcia. Nie chciałam zbytnio się nadwyrężać, a dobrze byłoby przypomnieć sobie standardowe formuły magiczne. Przybrałam pozycję, machnęłam różdżką, wypowiedziałam zaklęcie i… nic.
NIC!
Ale jak to?
Spróbowałam kolejne, a potem następne. Potok magicznych słów wylewał się z moich ust. Jednak nie przynosił zamierzonego przeze mnie rezultatu. Może powinnam sprawdzić coś trudniejszego? Różdżka w mojej dłoni nawet nie drgnęła.
Powoli narastała we mnie irytacja. Po co było to wszystko? Wielogodzinne ślęczenie nad księgami, szukanie rzadkich składników do uwarzenia eliksiru, kombinowanie jak przekonać Bartiego do pomocy, uwiedzenie Severusa. To ostatnie akurat przyszło mi nadzwyczaj łatwo.
Tylko, że moje dzisiejsze samopoczucie i późniejsze zachowanie, jednak czegoś dowodziło. Czy ja naprawdę odzyskałam moc? Nie chciałam zrobić krzywdy Calebowi i Heathowi, a zaklęcia, których podświadomie użyłam nie należały do białej magii. To wiedziałam na pewno.
Musiałam się upewnić czy moje przypuszczenia okażą się prawdziwe. Ostatnio przecież potrafiłam wykrzesać z siebie magię, kiedy Severus znajdował się w niebezpieczeństwie. W Hogwarcie nic mu nie groziło. No może poza rozchichotanymi Krukonkami… albo wybuchającym kociołkiem pierwszorocznego Puchona… Nic groźnego; z tym wszystkim sobie sam dałby radę.
Nagle usłyszałam jakiś szelest z krzaków rosnących nieopodal kamienia, na którym siedziałam. Wyprostowałam się, nasłuchując. A jeśli to jakiś drapieżnik? Odgłos był coraz wyraźniejszy. Uniosłam różdżkę, odwracając się w stronę, skąd pochodził hałas i wypowiedziałam czarnomagiczne zaklęcie. Zielony promień pomknął w stronę krzaków, które zaszeleściły i coś uderzyło z głuchym łoskotem o ziemię.
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi! Czyli jednak miałam rację… Udało się! Czułam jednocześnie radość i strach. Zerwałam się na nogi i podbiegłam do tego miejsca.
Między gałęziami dostrzegłam leżące nieruchomo ciało brązowej łani.

***

Siedziałem w pokoju nauczycielskim i uzupełniałem dziennik w przerwie między lekcjami, dopijając kawę. Minerwa poczęstowała mnie nawet maślanym ciasteczkiem. Uznałem za sukces, że nie złamałem sobie na nim zęba. Z chęcią zjadłbym jeszcze jedno, ale schowała okrągłe pudełko, do swojej szafki. No trudno, wróciłem do swojego nudnego zajęcia.
Poczułem nagle, że ktoś przełamał zaklęcia ochronne i wszedł do mojego gabinetu. Szybko zamknąłem dziennik i odstawiłem go na półkę. Pognałem do lochów.
Drzwi był zamknięte, ale w powietrzu unosiła się słaba woń perfum.
Perfumy Joanne.
Schowałem różdżkę do kieszeni i wszedłem do środka.
– Jak dobrze cię widzieć, Severusie – rzuciła mi się na szyję; objąłem ją mocno. – Tak bardzo tęskniłam.
Łzy mimowolnie spłynęły jej po policzkach.
– Ja za tobą też.
Poczułem się jak ostatni łajdak, że ani razu nie wstąpiłem do Jane, kiedy byłem u Maligno, ale uznaliśmy, że nie możemy jej rozpraszać, bo powinna skupić się na nauce. Listy musiały wystarczyć.
– Muszę ci koniecznie o czymś powiedzieć, ale obiecaj, że nie będziesz na mnie zły.
Na Salazara, co ona zrobiła? – zaniepokoiłem się.
– Mam niewiele czasu, kochanie. Za kwadrans mam lekcje z pierwszorocznymi. Może odłożymy to do wieczora, chyba że spieszysz się z powrotem do Genui?
– To nie może czekać! Obiecaj, że nie będziesz krzyczał – powiedziała ostro. Twarz miała poważną, choć na jej policzkach jeszcze lśniły łzy.
– Dobrze, mów.
– Odzyskałam magię… czarną magię. To nasze spotkanie miesiąc temu, w grocie. To był rytuał.
– Co zrobiłaś?! – krzyknąłem zdumiony.
To nie mieściło się w mojej głowie. Szalona dziewczyna.
– Obiecałeś, że nie będziesz krzyczeć – rzuciła z wyrzutem. – Przepraszam, że nic wcześniej ci nie mówiłam, ale bałam się, że byś się nie zgodził.
– Postradałaś rozum, Joanne?
– Zrobiłam to w pełni świadomie…

Usiadła i zaczęła opowiadać mi wydarzenia z ostatnich kilku miesięcy. Potomkini Salazara Slytherina pełną gębą. Nie brakło jej sprytu i odwagi. Słuchałem jak zaczarowany jej opowieści, lekko wstrząśnięty. Pierwszy raz od wielu lat spóźniłem się na lekcje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz